piątek, 20 września 2013

Posted by Unknown |
Jan Paweł II powiedział kiedyś: "Niech nasza droga będzie wspólna. Niech nasza modlitwa będzie pokorna. Niech nasza miłość będzie potężna. Niech nasza nadzieja będzie większa od wszystkiego, co się tej nadziei może sprzeciwiać". Choć to zdanie jest wprost teologiczne, noszące w sobie kerygmat miłości braterskiej opartej na wspólnej wierzę, ja chciałbym się nim posilić do refleksji nad wakacyjnymi trudnościami w pracy szczepowego.
Pisałem już, że po obozie w szczepie zaistniał poważny konflikt interesów grupy młodszej i starszej. Upadły bastiony i fundamenty szczepu. Słowo służba, praca, jedność zostały mocno nadwyrężone. Instytucja komendanta szczepu została zmieszana z błotem. Stałem się dla wielu niepotrzebnym elementem składanki. Fakt mojego egzystowania w strukturach Czarnej Jedynki był niewygodny dla wielu, nawet dla moich najbliższych współpracowników. Mój wyjazd za granicę miał być okazją nie tylko do wytchnienia i refleksji dla mnie, ale także do oddalenia się od moich, aby dać im od siebie odpocząć.
W czasie mojej nieobecności sytuacja zrobiła się jednak wręcz dramatyczna. To co zakładałem razem z dwunastoma chłopakami, a później co rozrosło się do rozmiarów pierwszego od wielu lat strzeleckiego szczepu, prawie upadło. Moja zastępczyni, która przejęła moje obowiązki wielokrotnie dzwoniła do komendanta hufca, by wesprzeć się pomocą. Jakież było moje zdziwienie, że ci którym tak naprawdę powinno zależeć, z faktu, że to wszystko jest wynikiem ich pracy, położyli na to kreskę, a co gorsza sami zaczęli występować przeciwko jedności. Mój powrót został przyśpieszony z powodów osobistych.
W całej tej zadymie, łaskawy Bóg, w końcu wysłuchał moich modlitw. Długo oczekiwana praca w szkole, możliwość w końcu realizacji własnych marzeń oraz samostanowienia o sobie stały się w końcu osiągalne. Pośród harcerskiej burzy przebił się dla mnie promyk słońca. Harcerstwo odwzajemniło mi się spełnieniem marzeń. W wyniku mojej pracy informacja o osobie poszukującej zatrudnienia dotarły do nowej szkoły w Wielisławicach. Ktoś docenił moją nędzną osobę i postanowił dać mi szansę. To był punkt zwrotny w mojej historii. Wracałem do Polski przepełniony lękiem, podnieceniem i niepewnością. Miałem nadzieję, że jak informacja ta dotrze do moich harcerzy, którzy byli świadomi trudności z jakimi się zmagałem, w geście radości i ogólnej fanfary uczczą ze mną tak ważne dla mnie wydarzenie. Założenie było jakże mylne... nie było fanfar, może dwie trzy osoby złożyły mi gratulację i na tym się skończyło. Bo przecież nie mogłem wymagać od kogoś, żeby dzielił moją radość tak jak ja...
Wracając do szczepu. Rozłam pomiędzy członkami komendy szczepu stał się zbyt widoczny. Problem drużyny wędrowniczej zaczął przenikać do innych jednostek. Podburzenie jednych przeciw drugim, czegoś co nigdy nie powinno mieć miejsca w ZHP, sprawiło, że nie miałem nawet najmniejszej ochoty dalej ciągnąć tej pracy. Trzeba się w to wczuć. Człowiek oddaje innym całe serce, poświęca najmniejszą sekundę swojego życia, w zaparte idzie na każde wezwanie, rzuca się na lewo i prawo, by zrobić co się da, aby inni mogli mieć jak najlepiej, a w zamian słyszy po kątach, że to wszystko jest jego winą.
Pierwsza zbiórka po moim powrocie była dla wielu zaskoczeniem. Mój przyboczny, gdy mnie zobaczył zmierzył mnie taki zwrokiem, że aż zwątpiłem, czy chcę nadal stać w tej harcówce. Wpatrywałem się przez chwilę w jego wzrok. A moje serce krwawiło. Nie wszyscy to zrozumieją, ale pomiędzy przybocznymi a drużynowymi istnieje dziwna węź, niczym ojciec-syn. Drużynowy "przelewa" poniekąd siebie w swojego następce, którym z reguły jest jego przyboczny. Z miesiąca na miesiąc wprowadza go w tajemnicę prowadzenia jednostki. Często ogląda się w nim, widzi siebie samego, stara się korygować swoje błędy, pomóc młodemu człowiekowi przygotować do przyszłej roli. I tak do tej pory było. Mój zielony był moją duma, moją siłą, gdy gdzieś po drodze z nadmiaru pracy nie dawałem rady. Oglądałem jego rozwój, pchałem go co raz wyżej... a teraz patrząc na jego twarz, zwątpiłem w swoje "ja" jako drużynowy. Oglądając zaś szczep w tak wrogim do siebie nastawieniu, zwątpiłem w siebie jako szczepowego.
Analiza siebie podczas wędrówki, pozwoliła dojść mi do wniosku, że mam tylko dwa wyjścia. Iść dalej i starać się ratować to co się da, ale nie godząc się już na ustępstwa, które stały się przyczyną takie stanu rzeczy. Albo porzucić to i uciec w swój nowy świat. Świat nauczycielskiej pracy, na którą tak długo czekałem.
Nie wiem, czy z Bożą pomocą czy też samodzielnie, po wielokrotnych rozmowach ze swoja harcerską mistrzynią, zdecydowałem stoczyć bój o wszystko. Byłem i jestem gotów poświęcić to co konieczne. Nie mogłem zaakceptować improwizacji i szargania imieniem ZHP. Jako instruktor miałem obowiązek dbać o dobre imię ZHP. Miałem i mam obowiązek wychowywać innych w duchu harcerskich wartości. W końcu dojrzałem do myśli, że nie każdy musi być harcerzem. Że nawet fundamenty, czyli osoby co do których miałem święte przekonanie, że są idealnym przykładem harcerza, mają prawo po postawieniu im konkretnych wymagań powiedzieć nie i odejść. Na pewno nie mogłem akceptować takie stanu rzeczy.
Na pierwszy ogień poszła gromada zuchowa. Zmiana drużynowej wynikła samoistnie w wyniku jej rezygnacji. Teraz szczerze mówiąc i tak musiałbym ją zmienić, ponieważ zachowania, które reprezentowała były niewłaściwe dla kogoś kto nosi tytuł drużynowej. To widocznie jeszcze nie ten czas. Ja sam w jej wieku jeszcze nie posiadałem takiej świadomości co tzn. być drużynowym jak teraz. Wierzę, że za kilka lat i ona to zrozumie.
Dzięki obozowi następstwo zuchmistrzyni nie było problemem. Została nią cudowna nauczycielka z Gimnazjum. Wędrownicy dali słowo rozpoczęcia właściwej pracy jednostki, a w wyniku przeprowadzonych wyborów ponownie wybrali na funkcję drużynowego pwd. Bartosza Guścin, który od pewnego czasu dojrzewa do bycia instruktorem ZHP i zaczyna rozumieć moje wymagania stawiane mu. Moja drużyna podjęła ze mną współpracę. Postawy harcerskie, takie jakie powinni reprezentować, w tym momencie bardziej widoczne są u harcerzy młodszych niż starszych. To oni w tym momencie tworzą siłę DESANTU. Reszta jego członków nie wykazuje już takiego zapału do pracy i służby, ale wywiązuje się ze swoich obowiązków.
Po trudnych rozmowach z kwatermistrzem jakoś praca komendy powoli zaczęła ruszać do przodu. Dzięki zgodzie dwóch byłych dorosłych już harcerek w jej składzie pojawiły się osoby dorosłe, które na chwilę obecną właściwie realizują zadania szczepu. W ten sposób powoli wycofuję z niej osoby niepełnoletnie. Zrozumiałem, że obciążenie młodych harcerzy poważnymi sprawami, mimo iż wierzę w ich zdolności, odbiera im radość harcerskiej służby na ich poziomie. Cieszy mnie zatem fakt, że dorosłe osoby współdziałają ze mną w kwestiach szczepowych.
Ostatni bój pozostał z przybocznym. Chłopak jest idealnym kandydatem na instruktora, nadal chciałbym mu przekazać we właściwym czasie drużynę, ale mam wrażenie, że nasze drogi się rozeszły. Marek nadal wykonuje swoje obowiązki, ale nie ma pomiędzy nami tej niezwykłe nici porozumienia, która istniała, gdy obejmował funkcje. Za to druga przyboczna jest mi obecnie niezwykłym wsparciem. Mam nadzieję, że w wyniku tegorocznej pracy wszystko poukłada się na właściwe miejsce. DESANT odżył, PARADROP dojrzewa, a NOCNE PTASZKI zdobywają gwiazdkę... wytrwałość i konieczność mierzenia się z problemami to podstawowa potrzeba na dziś. Mam nadzieje, że w tym wszystkim pojawi się pośród naszych harcerzy, wędrowników oraz zuchów refleksja "wspólnej drogi", bo szkoda by było zaprzepaści dziedzictwo Dwunastu i ich trud... Czas pokaże. Ja wiem, że jeśli duch skautingu rozpalił się w co nie których, to łatwo nie zgaśnie, dla innych mógł się już wypalić, a dla co niektórych musi na nowo zapłonąć. Przed moją komendą zatem nie lada zadanie, z którym zaczęliśmy się zmagać. Na szczęście teraz wokół mnie są osoby, dla których ZHP też coś znaczy.

TA PIOSENKA PODTRZYMYWAŁA MNIE W NADZIEI NA LEPSZE DNI

0 komentarze:

Prześlij komentarz