"Oglądam moje przemijające życie
We wstecznym lusterku
Obrazy zamrożone w czasie
Stają się bardziej przejrzyste
Nie chcę marnować żadnego dnia
Utknięty w cieniu moich błędów
Tak
Bo chcę ciebię
I czuję ciebię
Pełzającą pod moją skórą
Jak głód
Jak płomień
Żeby znaleźć miejsce gdzie nigdy nie byłem
Teraz jestem załamany
I wyblakły
Jestem połową faceta, którym sądziłem, że moge być
Ale ty możesz mieć
Co zostało ze mnie"
Etap pierwszy....
Wiele osób pisało już o miłości... wiele osób kochało, było kochanym lub pragnie się zakochać. Powstało wiele filmów, piosenek, wierszy, poematów, dramatów itp. historii na jej temat. Miłość jest! Dziwna sprawa, bo co do wątpliwości w istnienie Boga jest chmara ludu, tak chyba nikt nie powie, że miłość nie istnieje. Ma ona różne formy, skalę, koloryty i tego typu frazesy. Ale po prostu jest, istnieje, wszędobylsko dając o sobie znać. Pismo święte utożsamia je z Bogiem, nawet jest tam hymn o niej. O jej sposobie idealnego istnienia, bytowania w relacjach ludzkich lub jak to twierdzą mądrzy teolodzy o jej idealnym wymiarze, jakie tylko Bóg może człowiekowi zaoferować. Nie będę się tutaj zaglębiaj w trynitologie i szukał pneumatologicznych powiązań, skupię się raczej na tej ludzkiej, ziemskiej nieudolnej formie.
Czemu nie udolnej? Ponieważ ludzkiej formie brakuje tego boskiego pierwiastka w kochaniu. Zawsze jest jakieś ale, zawsze jest bo, zawsze jest ponieważ. Ale mimo to ludzie kochają. Można rzec na wieloraki sposób. Miłość doskonała, to ta pomimo. Żadko jednak zdarza się by młodzi ludzie pojeli o co chodzi w niej. Zakochują się, skrobią listy miłosne, teraz to raczej sms i posty, ale wiecie o co chodzi. Wyolbrzymiają co nie co. A potem większość nagle przeżywa dramę, bo czar pryska. Ci co zaszli do etapu łóżka, mylą tą Miłość przez dużę M, z tą miłostką przez małe, stawiając ją często na równi. Seks, zwany przecież uprawianiem miłości, często można pomylić z samą miłością. Pomińmy to na razie. Skupmy się raczej na tej endorfinowej chorobie serca, która dotyka również naszego mózgu. Chłopak poznaje dziewczynę, coś iskrzy. Najpierw oczywiście oczy, czyli obadanie terenu, potem jak współczynik inteligencji współgra zaczyna się zabawa. Zaczynają się zaloty, podchody, kombinowanie. Uff! Udało się! Jest to słodkie TAK i są już razem. Zaczyna się etap zawłaszczania. To ten moment kiedy mężczyzna po "zdobyciu" kobiety wchodzi na cienką ścieżkę "z czego ty ustąpisz, tyle i ja oddam od siebie". Tak zwane dostosowywanie. Trudny moment przezwyciężania egoizmu w drodze kompromisów do stworzenia rzeczywistego związku. Zazwyczaj mężczyźni idą na ugodę, bo nagrodą bywa oczywiście seks. A czym on jest poza fizycznym wyżyciem. Zaliczeniem kolejnej bazy? Powodem do dumy? A może bardziej momentem posiądziecie kogoś. Skoro oddała mi się fizycznie, to przecież jest moja. I to moja, niestety w wielu przypadkach jest katastrofalne. Związek często zabiera "ja" na rzecz "my". Tracimy indywidualność osobistą na rzecz zbiorowej. Tragedia...
Kochać to pomimo. Trudna kwestia filozoficzna. W miłości nie ma miejsca kocham cię bo... powinno być kocham CIĘ! Tzn. z twoimi wadami, cechami charakteru, pasjami, marzeniami, rodziną itp. Wpuszczam Cię w moje życie i przyjmuje twoje. Gdy się z kimś jest wiadomo, że trzeba przyjąć jakieś zasady gry, ale nie takie, które wywracają osobowość drugiej osoby. Ja dla związku nie muszę zmieniać siebie. Mogę to robić, bo chcę, ale nie bo muszę. Niestety większość związków pada w tym momencie. Pojawia się wtedy sławetne : "Jeśli chcesz ze mną być to musisz..." Sorry, nic nie muszę! Jedyne co muszę to kochać, a to znaczy szanować, dbać o drugą osobę, być wiernym, oddanym, uczciwym. No z tym ostatnim to: uczciwym wobec siebie i innych. Najgorsze w związku co może być to kłamstwo. Nie tylko te pospolite, ale przede wszystkim naciąganie rzeczywistości. BA! Ile można grać i udawać? Życie to teatr, ale nie wariujmy. Kto przejdzie przez zaręczynowy pierścionek ma jeszcze szansę zawędrować dalej, ale jeśli się nie uda, to co? To znaczy, że nie kochaliśmy, kochaliśmy za mało? Nie! Kochaliśmy, ale niekoniecznie właściwie. Mogliśmy być w związku bo potrzebowaliśmy opieki, czułości, seksu, co tam jeszcze? Nagle po prostu osiągnęliśmy to i basta. Stało się! Bo przecież w miłości trzeba umieć powiedzieć też żegnaj! Miłość ma być formą doskonalenia człowieka, nauczycielką życia. I taka często bywa. Ale oczywiście ból rozstania zaszkliwia nam oczy, a dopiero druga nauczycielka życia, jakim jest Pani Czas, pozwala nam to zrozumieć.
Odeszła!!!! Mój świat się zawalił! Przecież ją kochałem? Co było nie tak? Seria morderczych, katorczych pytań, po rozstaniu. Czyli tak zwany węzeł gordyjski. Szukanie winy, powodu, przyczyny. Punkt pierwszy programu. Spotęgowany zazwyczaj słowami: "To twoja wina" i mamy już gotowy duet w stronę samobójstwa. Głupoty nad głupotami. Sorry! Ale tak jest! Co to jedna na świecie? Przecież jest ich podobno więcej niż nas mężczyzn. Zresztą skoro odeszła to znaczy, że tak naprawdę nie pasowaliśmy do siebie i dobrze, że w porę się zorientowaliśmy. Wyobrażacie sobie konsekwencje po ślubie? Podział majątku, kasa wydana na wesele, itp. Uff. Miałem jednak szczęście. Pół biedy, gdy rozstanie związane jest ze zdradą, wtedy jakoś gniew i oburzenie przyśpieszają proces gojenia. No ale, jak nie było zdrady, a rozstanie po prostu nadeszło, to czas ruszyć dalej...
Umierałem w środku
Kawałek po kawałku
Nie mam dokąd pójść
Ale odchodzę od zmysłów
Ciągle od nowa
Uciekam od siebie aż do czasu
Kiedy dasz mi powód aby się zatrzymać
o chcę ciebię
I czuję ciebię
Pełzającą pod moją skórą
Jak głód
Jak płomień
Żeby znaleźć miejsce gdzie nigdy nie byłem
Teraz jestem załamany
I wyblakły
Jestem połową faceta, którym sądziłem, że moge być
Ale ty możesz mieć
Co zostało ze mnie
Etap drugi...
No dobra, chyba jednak nie ważne jest to co było powodem, bo to jeden grzyb czy zdrada czy odejście. To po prostu boli. Miłość jest jak narkotyk, uzależnia. Skoro pies przyzwyczaja się do swojego pana, to uwierzcie, ale my faceci też przyzwyczajamy się do swoich pań. I tu chyba tkwi problem. Przyzwyczajenie, czyli przywiązanie się do utartego sposobu bycia, życia, istnienia. Primo, ktoś znika z naszego życia. Secundo, zmienia się mój status, i nie mówię tu o facebook'u, ale sposobie przeżywania dnia. Tercio, kto upierze mi skarpetki? Aaaa! No dobra upiorę sobie sam, albo podrzucę mamie. Wiadomo, zainwestowaliśmy w związek, często nie tylko kasę, ale przede wszystkim uczucia, nerwy, czas. Rozpadło się, więc co świat wywala się do góry nogami. Pierwsze co, nie chce się żyć. Czemu? Bo to znaczy, że trzeba poszukać rozwiązań. Coś zmienić. A nie oszukujmy się, my boimy się zmian. Niestety musimy przeżyć dramat. Stąd ból, łzy i pytanie: "CZEMU?" Pewnie co niektórzy mają też gniew i inne dziwne fiu bziu przy tej okazji, ale chodzi w końcu o to samo: O ZEJŚCIE NA ZIEMIĘ! Bo oczywiście w tym etapie pojawia się magiczne oszustko "A może wróci?" - powiem krótko, niech spada! Nie oszukujmy się! Skoro się posypało to się posypało. Czego oczekujesz? Że jakoś się ułoży. Sorry. Zejdź na ziemię! Dopiero świadomość, że to szansa od losu, może zmienić twoją rozpacz w siłę napędową. Przecież to drzwi, które otwiera ci Bóg. To pustynia, w której samotność pozwala ci zerknąć w lustro. Zrozumieć siebie. Wyciągnąć wnioski.
Szybko upadam
Ledwie oddycham
Daj mi coś w co mógłbym uwierzyć
Powiedz, że to nie wszystko w mojej głowie
Weź co zostało z tego faceta
Stwórz mnie całego jeszcze raz
Etap trzeci
Droga... czyli wielka scena teatru zwanego życiem. Właśnie otrzymałeś scenariusz, który masz przeredagować. Musisz dobrze się zastanowić kim jesteś i czego chcesz. Co jest twoim szczęściem. Czemu ten związek nie wypalił? Co trzeba zmienić w sobie, a przede wszystkim w swoim oczekiwaniu od świata. I wziąć się w garść. Fajnie jak są ludzie wokół ciebie. Można w towarzystwie uciec od swoich myśli, ale po co? Nie lepiej stawić czoła swoim demonom? Ta chwila kiedy samotność doskwiera to tak naprawdę cud. Tylko wtedy można skupić się na sobie. Odnaleźć siebie. Bo miłość ogłupia co nie co. Trochę ściąga nas z wyznaczonych przez marzenia i sny ścieżek. Więc naprzód marsz. Kompas w rękę i dalej ho!
o chcę ciebię
I czuję ciebię
Pełzającą pod moją skórą
Jak głód
Jak płomień
Żeby znaleźć miejsce gdzie nigdy nie byłem
Teraz jestem załamany
I wyblakły
Jestem połową faceta, którym sądziłem, że moge być
Ale ty możesz mieć
Co zostało ze mnie
Tak, tak, tak
Co zostało ze mnie
Etap czwarty
Perspektywa... jestem kimś! Chcę tego i owego. Potrzebuję! Zaczyna się przygoda, zaczynam się ja! Wtedy nagle los może nas zaskoczyć. Nic tak nie smakuję słodko, nawet zemsta, jak móc spojrzeć sobie w lustro i powiedzieć do siebie JESTEM TYM, KIM CHCIAŁEM BYĆ! Trudne, bo najpierw trzeba umrzeć, by zmartwychwstać. Śmierć jaką przynosi koniec, jest początkiem. Aby osiągnąć szczyt stary człowiek musi zginąć we mnie. Doświadczenie, najlepsza partnerka. Ona daje mądrość, ona daje mistrzostwo, ona daje uznanie. A czas? To nie tylko lekarz, ale przede wszystkim przyjaciel. Z dnia na dzień może się wszystko zmienić. I dopiero wtedy, gdy świadomy siebie, tego kim jesteś, staniesz się gotowy kochać.
Umierałem w środku widząc cię
Odchodziłem od zmysłów
Od zmysłów
Po prostu biegam w kółko cały czas
Czy weźmiesz co wyszło
Czy weźmiesz co wyszło
Czy weźmiesz co wyszło
Ze mnie
Po prostu biegam w kółko cały czas
Czy weźmiesz co wyszło
Czy weźmiesz co wyszło
Czy weźmiesz co wyszło
Weź co ze mnie wyszło
Etap piąty
I to już nie będzie kochanie egoistyczne, ludzkie, z przywarami. To będzie czyn świadomy. To będzie to! Miłość, która jest łaskawa (bo każdy może się pomylić), ta która nie unosi się pychą (bo nie ważne będzie tylko moje ja), ta która nie szuka poklasku (bo to nie będzie szpan, ale twoje małe NIEBO), ta która nie pamięta złego (bo już dojrzalszy nie będziesz wszczynał głupich zwad)... ta która wszystko przetrzyma... bo będziesz prawdziwy.
I choć Nick Lachey śpiewa "czy weźmiesz to co ze mnie pozostało" - to prawda jest, że to wzbogacone tym co potem się zyskuje, jest pełnią i prawdą... bo tylko prawda się liczy.
z dedykacją dla "Furii" - musicie być jak szalona rzeka...
0 komentarze:
Prześlij komentarz